Moja historia

Zawsze byłem mieszanką nieprawdopodobnej ambicji pragnienia wolności, a jednocześnie obezwładniającej wrażliwości na innych, ale także na własnym punkcie. To zestawienie było tak samo moim napędem jak i przekleństwem.
To ono sprawiło że od 13 roku życia każde wakacje spędzałem pracując: na budowach czy przekopując ogródki działkowe.
Te krótkie lecz bardzo intensywne prace wzmacniały moją niezależność i poczucie skuteczności, które do dziś jest  moją nadrzędną wartością w pracy z klientami.

Jednak kiedy rozpocząłem karierę zawodową okazało się że nie jestem przystosowany do wykonywania długotrwałych zadań. Jednocześnie nie znosiłem kontroli przełożonych, która paradoksalnie była mi potrzebna aby trzymać się określonego zadania.

Mimo to wówczas traktowałem to jako najgorszy aspekt pracy na etacie. Przyczyną była moja wrażliwość objawiająca się nie tylko doskonałym słuchem czy węchem, ale również dostrzeganiem wszelkiej zmiany w mimice na twarzy rozmówcy, co dla młodego karierowicza często było zniechęcające. Jednocześnie  budowało to we mnie poczucie fałszywej wyjątkowości. Fałszywej, dlatego że wyjątkowość ta kazała mi stawiać się ponad innych. Tymczasem krzywe spojrzenie przechodnia czy pani kasjerki potrafiły wprowadzić mnie w parszywe samopoczucie.

Warto nadmienić, że było to dawno temu. Oprócz tego, że byłem młody byłem też klasycznym słoikiem. Przybyłem z malutkiej acz pięknej i urokliwej miejscowości na mazurach do wielkiej i bogatej w możliwości Warszawy.

Praca handlowca, którą wykonywałem wcale nie była dla mnie łatwa, choć miałem bardzo dobre wyniki. Wraz z moim przyjacielem Tomkiem robiliśmy duże obroty i wyróżnialiśmy się na tle innych regionów. Jednak to wciąż była w pewnym sensie walka z nurtem i prądem, niż swobodne płynięcie zgodnie z życiowymi wartościami.

Okazało się, że według przełożonych nie mogę być menadżerem, dlatego też uznaliśmy, że po blisko pięciu latach pracy rozstaniemy się w zgodzie i szacunku.

Wtedy znów odezwała się moja wrażliwość i zamiast skupić się na nowych zadaniach i rozwoju własnego biznesu próbowałem pokazać wszystkim „złym innym ludziom”, że jestem wartościowym menadżerem i popełnili błąd. Oprócz tego, że spaliłem się jak pochodnia to niczego więcej nie zyskałem. Wręcz przeciwnie – okazało się że po kilku latach własnej działalności zacząłem mieć problemy ze zdrowiem: bóle brzucha, początki wrzodów i objawy nerwicy. To był pierwszy sygnał, że chyba powinienem skupiać się nie tylko na udowadnianiu, sprzedawaniu i walce o uznanie, lecz czas popracować nad sobą, aby moje życie było spokojniejsze i szczęśliwsze.

Wówczas na świecie były już dwie nasze córki. Miałem dla kogo żyć i miałem dla kogo być zdrowy. Ta refleksja i praca zaprowadziły mnie w czasie największego kryzysu do największego sukcesu, gdyż w 2008 zatrudniałem kilkadziesiąt osób i zarabiałem jeszcze większe pieniądze.

Można powiedzieć, że moje życie było bajką do momentu, gdy pewnego razu zdałem sobie sprawę, że czuję się kosztem w mojej firmie. Czułem, że wszystko kręci się na tyle dobrze beze mnie, że nie muszę się już angażować. Wówczas zamiast korzystać z tego zacząłem się tym martwić i straciłem czujność. Pewnego dnia dowiedziałem się że 90% osób z mojego zespołu odchodzi do konkurencji. Po prostu, z dnia na dzień. A ja zostałem z samochodami kosztami i jak się później okazało kilkuset tysiącami długów.

Może ci się wydawać, że to był moment, w którym nastąpiła we mnie przemiana. Niestety nie. To był ten moment, w którym bycie wrażliwą osobą zaczęło być największym zagrożeniem mojego zdrowia fizycznego i psychicznego. Nadmiar bodźców i zdarzeń sprawiły, że jeszcze bardziej się wycofałem. Potrzebowałem kilku dni aby otrząsnąć się z szoku. Wtedy absolutnie najważniejszym było dla mnie wsparcie mojej ukochanej żony Joanny, z którą jesteśmy razem od 16 roku życia i która zawsze była dla mnie największym wsparciem (nawet wtedy gdy zachowywałem się jak ranne zwierzę klnąc na czym świat stoi)! Zrozumiałem wówczas jak trudno będzie mi wrócić do gry, gdy samemu będę musiał spłacić długi, a jednocześnie zapewnić rodzinie normalne funkcjonowanie. To był najgorszy czas w moim życiu. Potrafiliśmy z Joasią wygenerować bardzo duże przychody, jednak niewiele mogliśmy przeznaczyć na własne potrzeby. Zarabiane pieniądze wpadały jakby do wora bez dna. To był ten czas, w którym trzeba było świadomie sobie tłumaczyć, że te pieniądze, które zarabiam, (a których nie widzę ani przez chwilę) są prawdziwe, że długi się zmniejszają, a my przybliżamy się do końca problemów. Przyznam że trochę to trwało. Wówczas uważałem, że zdecydowanie za długo. Dzisiaj mogę powiedzieć, że trwało tyle ile trwać musiało. To właśnie wtedy zrozumiałem, że będąc wrażliwym mogę więcej zyskać niż stracić. Uświadomiłem sobie, że będąc osobą wrażliwą mogę wspierać moich klientów nie tylko produktami, które przez całe lata sprzedawałem, ale przede wszystkim eksperckim wsparciem nastawionym na uważność.

Dziś pracując na rzecz moich klientów jako trener, konsultant czy mówca mam taki “komfort”, że faktycznie widzę dużo, że faktycznie słyszę dużo i rzeczywiście czuję się trochę jak superbohater. Trochę jak Superman, który zanim ratował świat (czego nie zamierzam powielać) najpierw musiał nauczyć się żyć ze swoimi z super mocami jak słuch, węch czy rentgenowski wzrok.

Dziś, jako facet po przejściach biznesowych, ale też bardzo szczęśliwy mąż i ojciec trójki fantastycznych dzieci oraz partner biznesowy setek menedżerów i przedsiębiorców mogę zapewnić Cię, że z odrobiną empatii, wiary w siebie, akceptacji i wsparcia najbliższych możemy nie tylko pokonać własne słabości, ale przede wszystkim nauczyć się przekuwać je w swoje silne strony. Czasem to będzie znaczyło aby iść pod prąd, czasem aby przestać słuchać tych którzy chcą dla Ciebie dobrze, a zacząć słuchać tych, którzy wydawałoby się, że chcą Ci zaszkodzić.

Dla mnie taką metaforą walki o swoje jest spłacenie długów i wyciągnięcie z tego maksymalnie dużo lekcji, a z drugiej strony świadome metodyczne i skuteczne promowanie Cold Calling’u jako najskuteczniejsze metody nawiązywania relacji  biznesowych i poznawania potrzeb klientów na świecie. Promuję właśnie ten Cold Calling, który tak wielu już uśmierciło i tak wielu już dawno wieszczyło upadek.

Tymczasem Cold Calling to nie tylko metoda na relacje biznesowe, ale również metoda na pracę nad własną skutecznością, samodyscypliną, otwartością, poukładaniem relacji z własnym ego, złapaniem dystansu do siebie i pogodzeniem się z tym, że praca w sprzedaży bywa trudna, jednak trudniejsze jest borykanie się z brakiem wyników i pieniędzy niż z odrzuceniem, które towarzyszy każdej metodzie. Różnica jest taka, że w jednych nigdy go nie usłyszymy, a w Cold Callingu poznamy natychmiast. Dlatego też wiedziony doświadczeniem opracowałem metodę, która nie tylko pozwala zwiększyć skuteczność Cold Callingu, ale też daje możliwości  połączenia go z działaniami w social mediach – tak zwanym Social sellingiem.

Stąd stworzyłem zgrabną nazwę tego duetu Social Calling jako połączenie Cold Calling i Social Sellingu.

Zapraszam Cię zatem do mojego świata skutecznej sprzedaży, wysokiej efektywności, osobistej odporności psychicznej, wrażliwości na innych i ogromnej empatii i sympatii do ludzi, ale jednoczesnej bezwzględności dla własnych słabości.